Bezpieczeństwo mieszkańców to nie deklaracja – to działania tu i teraz. A także odwaga, by planować i podejmować decyzje z wyprzedzeniem, zanim sytuacja nas zaskoczy. To, co dzieje się dziś w Europie, za granicami Polski (wojna na Ukrainie, problemy na granicach, sytuacja na Bliskim Wschodzie czy decyzje i nieobliczalność prezydenta USA, niepokoi wielu mieszkańców.
Zdewastowane chodniki, dziurawe jezdnie, brak odwodnienia i chaos infrastrukturalny – tak wygląda codzienność mieszkańców ulic Skłodowskiej-Curie, Lompy, Krzywickiego, Staszica, Prażmowskiego i Michejdy w Świdnicy. Od lat czekają na remonty, które nie nadchodzą. Dziś słyszą po raz kolejny: „planujemy dokumentację”. Tymczasem po tych ulicach chodzą dzieci, osoby starsze, a zimą – ślizgają się na błocie i nierównościach. Dość odkładania spraw oczywistych. Miasto musi przestać udawać, że problemu nie ma – bo raporty techniczne już jasno mówią: jest źle.
Czy Świdnica rzeczywiście zasługuje na miano miasta „dobrego do życia”? Z perspektywy władz lokalnych hasło to brzmi dumnie. Ale co, jeśli za tym marketingowym sloganem kryje się rzeczywistość, która mieszkańców przyprawia o frustrację? Przykład Pana Tomasza z ulicy Sudeckiej Osiedla na Wzgórzu w Świdnicy pokazuje, że czasem zwykła latarnia i wysoki krawężnik mogą stać się symbolem tego, jak administracja „sprzyja” swoim mieszkańcom.
Sprawa ulicy Kanonierskiej to przykład, jak łatwo w miejskiej rzeczywistości odpowiedzialność za zobowiązania prywatnego inwestora może spaść na barki mieszkańców. Kilka lat temu miasto podpisało z deweloperem umowę, która miała gwarantować, że to on — jako podmiot prywatny — sfinansuje budowę drogi do obsługi swojej inwestycji przy ul. Kanonierskiej. Deweloper okazał się jednak nierzetelny i po latach oczekiwań to miasto podjęło decyzję o realizacji inwestycji z własnych i publicznych środków.